W warszawskich salonach i salonikach nie trzeba tłumaczyć, kto to Maria Wollenberg-Kluzowa, jest to bowiem postać znana i modna. Niesamowity wulkan energii, wszędzie jest, wszystko widzi i słyszy, wszystko prędzej czy później namaluje. Na jej wystawach i wernisażach gromadzą się tłumy, każda sala zawsze za mała. Sukces towarzyski i artystyczny jak dotąd niezawodny (tfu, na psa urok). Ale pracuje na to Maria niezwykle ciężko. Od świtu w jej małej pracowni warczą pędzle, a ona równocześnie pierze, gotuje, piecze, czasem mimochodem urodzi dziecko i znowu pędzi od imprezy do pracowni, od pracowni do sponsora, z kuchni do salonu i jeszcze do przyjaciół, których ma mnóstwo, a potem goście u niej, bo dom z gościnności sławny i tak na okrągło. A jak wspaniale gotuje i piecze! Ale to przecież także dzisiaj dziedzina twórczości artystycznej.
Nie tylko Warszawa zna jej twórczość; od Lublina po Norwegię, od Krakowa do Sztokholmu, od Pragi po Hiszpanię, od Sofii po Dallas. Rozmyślają z powagą w ostatnim mieście: jakie wydarzenie było tu najważniejsze? Śmierć Kennedyʹego czy wystawa Kluzowej? Różnie o tym prawią. Faktem jest jednak, że w przeciągu nie tak wielu lat miała malarka około osiemdziesięciu wystaw; ilość niebywała. A wszystkie wnosiły coś nowego i ciekawego, co samo przez się jest szczególne, zważywszy, że Wollenberg-Kluzowa ma styl wyraźnie ukształtowany, łatwo rozpoznawalny, bardzo osobisty. A jednak się nie powtarza.
Jest chyba najbardziej znaną polską kolorystką, jeśli nie liczyć jej bardzo dostojnych nauczycieli. A jest uczennicą sławnego Tadeusza Dominika, ten zaś z kolei terminował u kapistów, których koloryzm sięga do impresjonistów. Tak więc Kluzowa jest spadkobierczynią jednego z najważniejszych wątków malarskich stu kilkudziesięciu lat i ma już w tym wątku miejsce własne. Ale w obrębie koloryzmu nieustannie szuka, zmieniają się też jej ulubione tonacje barwne. Zwiewna, rozbielona i delikatna zaskakuje niekiedy silnie nasyconą plamą, gwałtownym i aż brutalnym kontrastem. Kto widzi świat na czarno w orzechowym sosie, ten nie powinien Kluzowej oglądać.
Ale to tylko pół prawdy o jej malarstwie, ponieważ nie jest ono tylko rejestrowaniem barwy i wymyślaniem barwy. Twórczość Wollenberg-Kluzowej ma poważne odniesienia do sfery uczuciowej, intelektualnej i moralnej. Jej cykle koncentrują się na ogół wokół jakiegoś problemu przerastającego możliwości wyrazowe plamy czy linii. Można by próbować rekonstrukcji jakiegoś szczególnego „światopoglądu duchowego” (a nie artystycznego tylko) malarki. Jej obrazy są wypełnione ludzkimi sylwetkami, ludzkimi twarzami i ludzkim (czy tylko ludzkim?) patrzeniem. Czy w jej świecie widzimy się nawzajem? Ku czemu zwraca się nasze oczekiwanie, nasza uwaga, czego właściwie z taką powagą ustawicznie wypatrujemy? Bo my, ludzie w jej obrazach z pewnością na coś czekamy powtórzeni w zwierciadlanych odbiciach, zastygli w hieratyzowanych pozach, prześwietleni nieoczekiwanym światłem w wielowarstwowej przestrzeni, wśród symbolicznych przedmiotów, obnażeni, na coś ważnego zdecydowani.
Malarstwo Marii Wollenberg-Kluzowej jest bardzo bogate i nie da się w kilku słowach nawet wymienić jej uczuleń i zainteresowań. Ale w ostatnich latach pracowała malarka nad wielkim cyklem poświęconym grzechom głównym, choć w jej ujęciu niekoniecznie śmiertelnym, a nawet nie pozbawionym wdzięku, ale to bardzo złożona sprawa i wariantów jest wiele. W końcu (już po wielkiej wystawie w Zachęcie) cykl, i tak przecież sakralny zaczął przybierać postać wielkiego ołtarza Sądu Ostatecznego z licznymi kwaterami. To wielkie dzieło ciągle jest w toku powstawania, ciągle jeszcze nie widzimy całości. Możemy się zaledwie domyślać, ku czemu zmierza. A na pewno nie będzie ostatnim aktem malarskiego tworzenia.
Mieszają się w tych kompozycjach horyzontalne linie zórz i chmur, piony ludzi i zbudowanych przez nich wieżowców, zakola zatok i światło oczu. A z pobliskiego Lasku Kabackiego przylatują różowe łabędzie, by pomieszkać na płótnach Marii. Niech i nasze oczy znajdą tu swoje schronienie.
Piotr Kuncewicz, 1993 r.